• Coś o wstydzie...

      • 31.08.2023 16:20
      • Bywają takie momenty w życiu rodziców, kiedy wstydzą się oni za swoje dzieci. Ten wstyd bywa rozmaity: za to, że syn czy córka nie ukłonili się sąsiadce, że wychowawczyni zamiast chwalić, to na wywiadówce skarżyła na złe zachowanie, że ktoś usłyszał, jak dziecko w czasie zabawy  mówiło brzydkie wyrazy  itp., itd. Faktycznie, mogą to być powody do wstydu, ale dobrze by było zastanowić się nad tym, czy aby na pewno wstydzimy się za swoje dzieci, czy może za nas samych?

        Przyjęte w danym środowisku normy i akceptowane przez większość wzory zachowań bywają tak bardzo zróżnicowane, że czasami trudno jest się zorientować co tak właściwie wypada robić, a czego nie. Kłopot z tym rozróżnieniem  mają nierzadko dorośli, dlaczego więc dzieci miałyby być lepsze? Skąd mają wszystko wiedzieć?

        Przez pięć pierwszych lat swego życia dziecko siedzi w domu. Spotyka się z samymi wujkami, ciociami, znajomymi i przyjaciółmi. Nagle posyłamy je do zerówki. Jak  je do tego przygotowaliśmy? Skąd syn czy córka mogą wiedzieć, że od teraz mówić  można tylko po podniesieniu paluszka w górę, albo że do ubikacji może być kolejka i nikt nie jest uprzywilejowany, bo każdy ma  taką samą potrzebę?  Skąd tak naprawdę można o tym wiedzieć mając zaledwie kilka lat? Czy uprzedzaliśmy, że tak może być? Że są pewne zasady funkcjonowania w grupie?

        To tylko przykład, ale obrazuje - przynajmniej tak mi się wydaje - to, jak bardzo trudne i zagmatwane bywają sytuacje, w których zachowanie naszych dzieci budzi zastrzeżenia. Żeby się nie wstydzić za pociechy, trzeba najpierw wiele dać z siebie. W innym przypadku  można się raczej wstydzić za samych siebie i swoje zaniedbania. Jakże łatwo jest ulec emocjom i wyżyć się na dziecku mówiąc „ taki  mi wstyd przynosisz, jak ja spojrzę ludziom w oczy, co o nas inni powiedzą?”

        Postarajmy się zastanowić nad tym, jak my sami reagujemy, gdy ktoś - niezależnie od tego czy ma rację, czy nie - zwraca nam uwagę. Chyba nie przesadzę, jeśli powiem, że często denerwujemy się, zaprzeczamy, a nawet posuwamy  do kłamstwa... Wiadome jest nie od dziś, że agresja budzi agresję.

        Szef krzyczy, że sknociliśmy robotę, a my i tak upieramy się przy tym, że to on właśnie kazał nam tak robić. Dopiero w domu przyznamy się do błędu i zrozumiemy go. Przenieśmy to na płaszczyznę życia dziecka: publiczne upomnienie “ukłoń się pani” zapewne nie przyniesie oczekiwanego rezultatu. Prośba wypowiedziana w cztery oczy we własnym domu: kłaniaj się, proszę, wszystkim sąsiadom,  ma szansę zaowocować.

        O wiele trudniej jest pilnować się i na każdym kroku, gdy tylko nadarzy się okazja, tłumaczyć, tłumaczyć i jeszcze raz tłumaczyć. Tego nigdy nie jest za wiele.

        Często mówi się „nic z niczego”, bo choć brzmi to co najmniej dziwnie, to ma sens. Trzeba wiele z siebie dać, by móc cieszyć się i szczycić dobrymi rezultatami, usłyszeć od innych słowa pochwały. Ale tak naprawdę, to czy my robimy wszystko po to, by innych zadowolić, by nikt nam niczego nie wypomniał, by unikać prawdopodobnego wstydu?

        Moralność, obyczaje, tradycja, wreszcie kultura- to wszystko powinno obowiązywać każdego, ale nie dlatego, że tak wypada, a dlatego, że nam powinno to być potrzebne. Jeśli tak nie jest, to jaki sens ma wstydzenie się za dzieci, które robią rzeczy niemile widziane przez innych, a nie przez nas samych?

        Agnieszka Wołodko

      • Wróć do listy artykułów